piątek, 24 lipca 2015

Szydełkowy piesio na urodziny

Z pieskiem tym musiałam się wyrobić w tydzień - bo dopiero na tydzień przed urodzinami młodszej ciufci przypomiałam sobie że na tę okazję chciałam jej zrobić szydełkową maskotkę. Zdążyłam na styk - ostatnie szwy zakładałam w dzień urodzin podczas dziennej drzemki solenizantki. Piesek jest dość duży, mocno "nabity" wypełnieniem za które posłużyły flaki z jaśka kupionego w Pepco. Robiony był podwójną nitką, na grubym szydełku i również dzięki temu jest sztywny i trzyma się prosto.
Wygląda tak:


Piesek ma obrożę z prawdziwą sprzączką a nos i oczy z guzików.

Dzięki podwójnej nitce co nadała sztywność uszy można wywijać w różne strony i tak już zostają :)





W oczekiwaniu na prezent (jakim jestem antytalentem w kuchni widać po torcie który wygląda jak kupa... czegoś, w smaku też był dyskusyjny):

Takaaaa wielka torba (została ze świąt Bożego Narodzenia)...


 Że brat musiał pomagać wyjąć:

Jak widać, po dokładnym obejrzeniu piesek został mocno przytulony, spodobał się znaczy... :)

Wzór którym się inspirowałam wygląda tak (z braku czasu poszłam na łatwiznę i spapugowałam):

źródło: stylowi.pl

czwartek, 16 lipca 2015

Pasiasty sweterek na chłody czyli na teraz

To lato takie zimne więc gdy naszła mnie faza na dzierganie to postanowiłam wziąć się za resztki włóczek i zrobić z nich sweterek dla starszego. Dlatego sweterek taki pasiasty. Co ja się z nim jednak namęczyłam! Zaczęło się dobrze, ale im dalej tym więcej kombinowania i prucia. Chciałam żeby wzór zgrał się na rękawach i tułowiu, niestety na główkach rękawów nie udało się to. Prułam i prułam, wyliczałam, mierzyłam i dopiero po czasie dotarła do mnie oczywista prawda, że główka rękawa powinna być po prostu mniej skośna! Potem, podczas przymiarek, przyszły właściciel oznajmiał kategorycznie że sweterek go kłuje, szczypie, nie podoba się mu i nie będzie chodził! Ciężko też było wszyć suwak tak by był prosto. Sto razy chciałam to rzucić w cholerę ale zawzięłam się i skończyłam. I dobrze, bo po ostatniej przymiarce Bartek oznajmił że owszem, sweterek wcale nie kłuje (no bo i jak, przecież włóczka to "Kotek" - polecana na wyroby nawet dla niemowlaków), podoba mu się i będzie chodził. Uff! :) 






































czwartek, 9 lipca 2015

Co zrobić z rozbitą doniczką?

No jak to co? Oczywiście skleić :)
Ja uwielbiam swoje terakotowe doniczki, kiedy mi się któraś zbije, pęknie, albo chociaż ukruszy to płaczę nad nią jak nad rozlanym mlekiem. Nie mam ich tak strasznie dużo ale każda jest wyjątkowa bo niemal wszystkie są bardzo stare. Takich doniczek nigdy nie kupuję a zdobywam. Kilka zabrałam z rodzinnego domu jako "posag", parę sztuk wygrzebałam gdzieś na strychu, wycyganiłam też trochę od teściowej. Część znalazłam u babci na wsi na śmietniku pod płotem. Babcia na pytanie: "Ile te doniczki mogą mieć lat?" odpowiedziała że nie wie ale że były u niej odkąd pamięta. Kilkanaście sztuk przygarnęłam z mojej uczelni - SGGW pozbywało się swoich starych, terakotowych doniczek, które wcześniej były używane do doświadczeń z roślinami w szklarniach. Doniczki plastikowe są bardziej ekonomiczne więc gliniane - składowane do tej pory w magazynach szkoły - stały się niepotrzebne. Pamiętam jak otworzono nam drzwi od takiego magazynu - na regałach z tyłu i po bokach poustawiane rzędami stały przepiękne, niektóre nigdy nie użyte, jasnobrązowe doniczki w przeróżnych rozmiarach, nawet dziesięciolitrowe! To było jak otwarcie groty ze skarbami na hasło: "Sezamie otwórz się!"
Tego samego dnia wszystkie te doniczki miały zostać wyrzucone (nie mogłam uwierzyć w takie marnotrawstwo) a kto chciał mógł zabrać każdą ilość. Ja chciałam i nabrałam ich tyle że ledwo je niosłam do i od autobusu. Ręce potem trzęsły mi się ze zmęczenia dwa dni :)
Mam więc do swoich doniczek mocno sentymentalny stosunek, niestety ostatnio stało się coś takiego:


Jedna pękła na pół (to ta od babci - pęknięcie szło przez całą doniczkę od zawsze i w końcu rozeszła się w rękach), druga upadła mi na kamienie i mocno się potłukła, jedna część właściwie rozpadła się na kawałki. Zebrałam skrupulatnie wszystkie te odłamki, wyciągnęłam mój klej do ceramiki i jak puzzle, ułożyłam doniczki na nowo:
















Klej wytarłam porządnie ale ostrożnie z wierzchu, wewnątrz pozostawiłam tak jak był (wolałam za bardzo nie naruszać niepewnej jeszcze konstrukcji).


Pozostawiłam tak do wyschnięcia na tyle ile podano na etykiecie kleju, czyli na 48 godzin.


Swoją drogą, fajne mam miejsce do pracy, prawda? :)

Mimo starannego zebrania wszystkich odłamków, duża doniczka została się z kilkoma sporymi szczelinami, rozrobiłam więc trochę brązowej zaprawy do fugowania, która została się z remontu łazienki i napchałam jej w te dziury:


Powciskałam fugę mocno w szczeliny a potem wygładziłam lekko palcami równając do kształtu doniczki:


Po wyschnięciu  i przetarciu zaprawy papierem ściernym duża doniczka wyglądała tak:



 Jak widać, kolor fugi był bardzo zbliżony do koloru samej doniczki i w zasadzie można to było tak zostawić ale ja miałam trochę inne plany. Chciałam zrobić sobie komplet doniczek w mocnych kolorach więc dobrałam jeszcze jedną terakotową doniczkę podobną wielkością i kształtem i zaczęłam malować, najpierw farbą gruntującą:


I znów - miejsce pracy inne ale równie urocze :)


A potem kolorami:



Na koniec - aby utrwalić wszystko i nadać powierzchni lekkiego połysku (farby dawały całkowicie matowe wykończenie) zamalowałam doniczki kilkoma warstwami lakieru.
Mam teraz komplet wściekle kolorowych doniczek pomalowanych w dzikie pasy:














Pęknięcia są niemal niewidoczne a komplet jak najbardziej pasuje do mojego wiejskiego domu i ogrodu :)