czwartek, 8 stycznia 2015

Taka sytuacja...

Ach te chłopy...
Taka sytuacja przedwczoraj:
Mąż wrócił z roboty, oczywiście późno wieczorem, więc rozmowa przy szykowaniu się do spania, w łazience, jakaś jedenasta w nocy:

Zaczynam ja:
- Mam doła...
- Co znowu? - mąż odpowiada beznamiętnie.
- Ano, zima, mróz, śnieg, zapadało, wiatr wieje taki że nie ma jak wyjść z domu, siedzę z dzieciakami w tych czterech ścianach i świra dostaję od tego a do wiosny jeszcze tak cholernie daleko! Przerwa świąteczna jest, nawet do przedszkola nie podjadę, ludzi nie widuję, dzieciaki też już nie wiedzą co z nudów robić, ganiają się po kuchni a tak drą, że nie słyszę nawet że czajnik gwiżdże! Grzyb znowu się uaktywnia na ścianach, już nie wiem jak z nim walczyć, nic mi się nie chce, ojojojoj, ojojojoj, blablabla....
Widzę, że już nie słucha. Zaczynam z innej beczki:
- Znowu się w spodniach nie mieszczę przez te święta...
- Trzeba było tyle nie jeść. (Właściwie powiedział chyba żreć, albo wpie*alać, nie pamiętam ale normalnie zero empatii!).
- No co ty, święta były, jak tu nie jeść, tu goście, tam goście, nie jeść w święta to ponad moje siły!
(Właściwie w święta to ja nie jem tylko właśnie wpie*alam).
- No, moja żona wciąga jak kombajn Vistula, chamchamchamcham! - pastwi się mąż :)
Zaczynam znowu coś tam jęczeć, ojojoj, ojojoj, ojojoj... Co mąż, kończąc myć zęby, ucina ze stoickim spokojem:
- Inni mają tak samo.
Ja na to zaperzam się:
- Jak to tak samo, jak to tak samo, niewiele ma tak źle jak ja, sama na odludziu, zamknięta w czterech ścianach, ciebie nie ma cały dzień, dzieci cię tylko widują przez parę minut rano i w niedzielę (chwila na oddech) inni mają matki, babcie, jakieś teściowe przy sobie, do pomocy, ja nawet mam problem jak muszę z łazienki dłużej skorzystać!
I znowu ojojojoj....
- Daj spokój, ciesz się że dzieci zdrowe.

* * * 
Późno w nocy, godzina jakaś pierwsza?
Leżymy w łóżku, nawet nie wiem, zdążyłam przysnąć trochę czy nie? Mała ciufcia budzi się na karmienie. A ja, hihihi, nie muszę wstawać, bo jak wspomniałam wyżej, dzieci mają ojca tak mało, że ciufcia chce by w nocy to właśnie on ją karmił! 
Najpierw słychać szelest w jej łóżeczku a potem słodko sepleniący głosik wygłasza uroczo stęskniono-pytającym tonem:
- Tata?
- Taaak, tata jest i zaraz zrobi mniamniam - zapewniam zadowolona i wykopuję męża z łóżka:
- Słyszałeś? Córka cię woła. 
Mąż zwleka się z wyra, idzie do kuchni, szykuje jedzenie, tymczasem dziecię woła coraz bardziej stęsknionym głosem:
- Tata?.... Tata?.... Tata?
Mąż wraca z mlekiem, siada na łóżku, karmi małą, po wszystkim kładzie ją do łóżeczka i sam wali się na wyr.  Leżymy chwilę cicho i... zaczyna się:
- Łeeeeee, łeeeeee, łeeeeee, łeeeeeeeeeeee - w kilka sekund ciufcia ryczy na całego, nie wiem co o chodzi, przecież zwykle po jedzeniu zasypiała prawie od razu. Ponownie wykopuję męża z łóżka z instrukcją "polulaj". Ciufcia na rękach natychmiast się uspokaja ale męża idea lulalania to przejście się z dzieckiem od okna do okna i odłożenie do łóżeczka.
Co skutkuje natychmiastowym "łeeeeeeeeeee". 
Mruczę spod kołdry  "polulaj dłużej".
No to mąż chodzi chwilę dłużej - jakąś minutę i odkłada do łóżeczka. Na razie jest cicho ale jak tylko mąż dotyka głową poduszki "łeeeeeeeeeeee" rozchodzi się znowu po całym domu. 
- No co jest do cholery! - mrucząc pod nosem wstaje i znowu podnosi małą.
- Za krótko lulałeś, pobajeruj ją trochę - radzę, przeciągając się pod ciepłą kołdrą. 
No to mąż próbuje bajerować:
- Ciufcia, zobacz, Bartek śpi, mama śpi, pieski na dworzu śpią, kotki śpią i ty też śpij. No zobacz, tu jest twój kocyk, choć do kocyka, położymy się co? Położymy się ładnie i dam ci kocyk, twój ulubiony kocyk co? Kładziemy się a tu jest twój kocyk, twój miły kocyk, tak? Przykryjemy się ładnie i będziemy spać, tak?
Niestety ton jego głosu jest tak proszący, tak przerażająco proszący o swój własny sen, że wiem, że to się nie może udać.
Przez chwilę jednak panuje cisza i kiedy już wydaje się że wszystko skończone i mościmy się obydwoje pod kołdrą, straszliwe "łeeeeeeeee" rozlega się znowu.
Prawie czuję jak ślubnemu przechodzą ciarki po plecach i naprawdę czuję jak kuli się w sobie jakby dostał pięścią w brzuch. Właściwie to zaczyna mi się to podobać. Niezłą córka zemstę wymyśliła za mamę za ten wieczorny brak współczucia :)
Cała sytuacja powtarza się jeszcze jakieś dziesięć? piętnaście razy. Wszystko ciągnie się do wpół do czwartej! Gdy widzę, że mąż jest już u kresu sił i chodzi a właściwie maszeruje na sztywnych ze wku*enia nogach mieląc niesłyszalne przekleństwa pod nosem - dobijam go z mściwą satyfakcją, szczerząc się do siebie pod kołdrą:
- Inni mają tak samo, ciesz się że dzieci zdrowe!











2 komentarze:

  1. Nikt nie sprawi ze wiosna przyjdzie szybciej wiec własnego doła każdy musi wyleczyć sobie sam, a męża masz fajneeego :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. nikt nie mówi, że nie jest fajny ale żonie czasem przydałoby się trochę współczucia

    OdpowiedzUsuń