środa, 16 grudnia 2015

Ul na reklamówki

Ul na reklamówki???
To po prostu dozownik na torebki foliowe :)
Myślałam o tym by zrobić sobie taki dozownik bo te reklamówki to się tak same zbierają w domu ale się czasem przydają i dobrze je mieć pod ręką w razie czego. Wymyśliłam sobie więc pojemnik w kształcie ula i muszę powiedzięć że rzadko mi się zdarza by efekt końcowy był dokładnie taki jak sobie zamyśliłam. Tutaj tak jest - gotowy dozownik wygląda identycznie jak ten narysowany przeze mnie na kartce przed rozpoczęciem pracy, czyli tak:




Miał wyglądać prymitywnie, jak zrobiony dawno temu przez niewprawnego cieślę. Dlatego deski, różnej grubości i tradycyjnie wyciągnięte z kotłowni - docinałam piłą ręczną, nie za równo. Potem je przetarłam papierem ściernym ale tylko tak z grubsza, by pozbyć się odstających drzazg. Wszystko zbiłam gwoździami - trochę się z początku rozlatywało i muszę przyznać, że przez chwilę prawie się złamałam i chciałam wzmocnić w niewidocznych miejscach wkrętami. Przerwałam wtedy jednak pracę i poleciałam do sklepu po cieńsze i dłuższe gwoździe i dowaliłam ich mnóstwo, wszędzie gdzie tylko było można. Skrzynka zrobiła się naprawdę solidna:


Pomalowałam potem ul mocno rozwodnionymi i rozbielonymi farbami akrylowymi - gdy to wyschło, przetarłam wszystko jeszcze raz papierem ściernym by uzyskać jeszcze bardziej postarzony wygląd.


Od góry zamontowałam otwieraną klapkę z ozdobnymi zawiasami:


I tych zawiasów, niestety nie dałam rady nabić gwoździami, spasowałam i przykręciłam je śrubkami:


Za to podoba mi się bardziej mocowanie do ściany - zwykłe, grubiańskie, wielkie gwoździe nabite i zagięte tak, by tworzyły hak:


Całość bardzo, ale to bardzo przypada mi do gustu, lubuję się w takich szczególikach jak sęki i dziury po nich, wszelkie przetarcia i zadziory. Myślę też, że dobór kolorów mi się udał:








Teraz wkładam sobie reklamówki górą:


I wyciągam dołem:


I cieszę się moim ulem jakbym dostała właśnie przyspieszony prezent pod choinkę :)))

czwartek, 10 grudnia 2015

Półka ze starego radia

Niedawne łowy na strychu przyniosły niespodziewany efekt. Kupka gratów w ciemnym kącie okazała się starym radiem w rozsypce. Wyłowiłam stamtąd jedynie ramę - reszta nie nadawała się do niczego, nie było nawet pokręteł. Sama rama najlepiej nadawała się na półkę więc takowa powstała:


 A tak wyglądało to wcześniej:


Jak widać, na dole była wielka dziura:


Którą - by szkielet radią stał się półką - trzeba było jakoś zaplombować. Docięłam tu kilka cienkich listewek i po prostu włożyłam je do środka bez specjalnego mocowania - z jednej strony przytrzyma je obudowa radia, z drugiej strony ściana. Nie malowałam ich, mimo że początkowo miałam taki zamiar - odkryłam po prostu, że te deseczki są dość mocno nasiąknięte żywicą i przepięknie pachną. Nie chciałam tego zapachu na razie zamalowywać.


Największą zagwozdkę miałam z mocowaniem do ściany - jak to zrobić by tego nie było widać? Utrudniało sprawę także to, że na górze, w rogach obudowy od wewnątrz są dość głębokie rowki - zamontowane w tym miejscu wieszaki mogłyby po prostu zostać się na ścianie z kawałkami drewna a półka z całą zawartością i całą pewnością runęłaby na podłogę. Wywierciłam więc w rogach (dalej od tych rowków) dziury, w które weszły od dołu haki w kołkach rozporowych zamontowane w ścianie:


No i proszę, mocowania nie widać :)


 A tak ten model radia wyglądał kiedyś:

źródło: http://starychmebliczar.pl/2013/02/03/stare-radio-aga/

To była AGA i na blogu 'Starych Mebli Czar' znalazłam taki jego opis:

 Odbiornik typu ‚Aga’ to pierwsze radio produkowane na większą skalę w powojennej Polsce na zakupionej w 1946 roku szwedzkiej licencji. W 1947 roku jego produkcję rozpoczęły zakłady DIORA w Dzierżonowie a następnie, w roku 1951 produkcja została przeniesiona do nowych Zakładów Radiowych M. Kasprzaka – ZRK w Warszawie. Również kilka tysięcy oryginalnych sztuk modeli Aga zostało sprowadzonych ze Szwecji, ale sprzedawane były one ściśle wg rozdzielnika a przydział na ich zakup dostawali aktywiści partyjni, przodownicy pracy, wyróżniające się szkoły, świetlice i zakłady pracy. Użytkownicy indywidualni musieli się zadowolić modelami wyprodukowanymi już u nas w kraju.
Kiedyś, jak zdobędę takie umiejętności to odnowię tę półkę tak jak to zrobiono na tym właśnie blogu powyżej.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Czapka z opaski - odsłona druga

W październikowym wpisie czyli tutaj po raz pierwszy pokazałam czapkę zrobioną z opaski.  To była wersja z cieńszej włóczki, jesienna. Teraz wyprodukowałam wersję zimową z dość grubej włóczki. Zrobiłam to tym samym sposobem co poprzednio i potwierdzam uniwersalność tego wzoru - beż żadnego przeliczania, robienia próbek ściegu i mierzenia obwodu głowy można przystąpić od razu do dziergania i wychodzi idealnie, czyli tak:








Czapkę tę dziergałam na drutach numer 6. No i niestety nie miałam w takim rozmiarze drutów pończoszniczych ani na żyłce więc dziergałam na normalnych i wyjątkowo ta czapka ma szew z tyłu:


To doświadczenie nauczyło mnie żeby już nigdy, przenigdy nie robić czapki na zwykłych drutach - by ją dopasować, prułam ją do połowy chyba ze dwadzieścia razy! Po prostu za każdym razem musiałam ją zrobić do końca i prowizorycznie zeszyć by sprawdzić czy dobrze leży, gdy tymczasem poprzednią czapkę robioną na pięciu drutach pończoszniczych mogłam przymierzać na bieżąco i nie podpruwałam jej ANI RAZU!
Jeszcze słowo o włóczce - to MyBoshi No1 w kolorze wrzosowym (nr 161). Mieszanka wełny merino (ciepło) i poliakrylu (miękkość). Mam więc nadzieję, że grubość włóczki i fakt że częściowo jest z prawdziwej wełny sprawi, że czapka będzie bardzo ciepła i odpowiednia nawet na większe mrozy.
Aha i jeszcze jedno: poszło na to równo 100 g włóczki (razem z pomponem).




piątek, 4 grudnia 2015

Wielce kolorowy kalendarz adwentowy

Mam od pewnego czasu postanowienie aby na każde święta zrobić chociaż jedną świąteczną dekorację. Teraz padło na kalendarz adwentowy. Bo fajny dla dzieciaków - codziennie mała słodka niespodzianka i w dodatku pokazuje upływ czasu (ile tam jeszcze tych dni do świąt zostało) no i jeszcze uczy cyferek.  Mój wygląda tak:


Jak widać na płótnie naszyłam coś w kształcie choinki, na którą naszyłam guziki, na których z kolei powiesiłam woreczki ze schowanymi w nich słodyczami.
Z każdym kolejnym dniem zdejmujemy jeden woreczek. W Wigilię choinka opustoszeje i do końca świąt będzie dekorować dom wyglądając tak:
 
 
Myślałam że zrobienie tego kalendarza pójdzie jak z płatka - nie planowałam wielkiego rozmachu, miał być prosty. Mimo tego pochłonął mnóstwo mojego czasu - dużo zeszło go na aplikacje bo dołączyłam jeszcze różne prezenty:
 
 
 

Oraz księżyc:


A także pierwszą gwiazdkę:


Poza tym te guziki... Niby nic ale przecież jest ich 25 (jeden dodatkowy dla równowagi), przyszywałam je godzinę!
Do tego woreczki - tych też jest 24 - na każdym wyhaftowałam numerki, potem wszystkie pozszywałam, zrobiłam tunele na sznurek (ręcznie bo na maszynie szyć takie maleństwa było bardzo niewygodnie) wyprałam, wykrochmaliłam i wyprasowałam. Potem wciągnęłam w te 24 tunele 24 małe sznureczki i zawiązałam na ich końcach 24 supełki.
Potem jeszcze pozawiązywałam kokardki na prezentach, no i jeszcze zawieszki i mocowanie do ściany - ogólnie zrobiła się z tego KUPA roboty. 
Ale już wisi na ścianie, uff... A dzieciaki zachwycone :)





 

wtorek, 1 grudnia 2015

Pożeracz dziur w spodniach

Dziś taka mała głupotka ale fajna więc wrzucam. Prosta zależność: dziecko - zabawa na kolanach - dziura w spodniach - potrzebna łata. Żeby nie było nudno - łata przybrała postać wielkozębistego pożeracza dziur w spodniach:


Tu poniżej mamy dziurę, szkic pożeracza i jego kawałki wycięte z  czarnego, białego i niebieskiego dżinsu:


Tu już aplikacja zeszyta zygzakiem, gotowa do przyszycia:


I już dziura pożarta przez pożeracza:






piątek, 27 listopada 2015

Drewniane podkładki pod kubki

Właściwie to nie potrzebuję podkładek pod kubki bo nie mam stołów z ładnymi blatami, jednak kiedyś będę miała więc sobie je zrobiłam. Ale po co te wymówki - po prostu chciałam sobie zrobić drewniane podkładki. Takie "au naturel", ze skośnie pociętego razem z korą kawałka drzewa. Niczym nie pomalowane, z widocznymi słojami.
O własnie takie:

  



Zrobiłam ich sobie aż siedem:





Najbardziej podoba mi się kora - jest polakierowana półmatowym lakierem i wygląda teraz trochę jak skała:

 
Korą tą musiałam się nieco zająć - wiedziałam, że po wyschnięciu popęka i będzie odpadać więc świeżo "pokrojone" plastry położyłam na kaloryferze na kilka dni by podpędzić wysychanie. Wtedy właśnie kora zaczęła odstawać od drewna - przy lekkim przyciśnięciu palcami zdołałam oderwać ją prawie w całości. Dokleiłam ją następnie z powrotem zwykłym Wikolem:


Związałam to potem wszystko nicią by klej dobrze chwycił. Dosyć fajnie to wyglądało:


Do zabezpieczenia powierzchni wybrałam lakier wodny. Myślałam nad woskiem ale podobno zmienia kolor pod wpływem gorąca, olej lniany natomiast zbyt mocno przyciemnia drewno jak dla mnie. Zobaczę więc jak lakier zachowa się w zetknięciu z gorącym kubkiem. Na taki test podkładki poczekają jednak długo - na razie nie będę ich używać tylko po prostu cieszyć się że je mam!