czwartek, 5 lutego 2015

Czerwcowe słowicze trele

W zeszłym roku nagrałam śpiew słowika, tak by sobie teraz zimą przypomnieć jak to fajnie jest w taki ciepły, wiosenny wieczór usiąść na ganku, wyciągnąć zmęczone całodzienną bieganiną nogi, wziąć w jedną rękę książkę, w drugą świeżo zaparzoną herbatę i z uwielbieniem słuchać.
Przed wrzuceniem tu tego filmiku chciałam opowiedzieć coś ciekawego związanego z tematem ale jakoś żadna historyjka ze słowikiem w tle nie przychodzi mi do głowy.

Chociaż... coś mi się przypomniało... ale nie nie, to nie o słowikach...

Ale właściwie jak już mi się przypomniało to równie dobrze mogę opowiedzieć, może potem nie będzie okazji, a więc:
To też zdarzyło się w zeszłym roku, ale chyba tak latem i to późnym - mógł to być sierpień nawet, słowiki dawno już nie śpiewały za to od mokrych łąk na pewno niosło granie derkaczy. Była jakaś jedenasta w nocy, siedzieliśmy sobie w małym, rodzinnym gronie przy ognisku. Kiełbaski zjedzone, piwo dopijane, ognisko tliło się małym, spokojnym płomieniem, rozmowa tłiła się równie spokojnie. Dzieciaki dawno już spały w domu obok, od łąk wiał lekki, chłodnawy wiaterek. Trochę się już sennie robiło kiedy od strony łąk, daleko za rozłożystą wierzbą, nad samym lasem pojawił się mały, świecący punkcik. 
- O, zobaczcie, co to? - siedziałam przodem do łąk więc pierwsza zauważyłam światełko.
- Coś leci - drugi zauważył mąż - samolot? Tak nisko?
- No właśnie, strasznie nisko jak na samolot i w ogóle go nie słychać.
Faktycznie, oprócz derkaczy i sporadycznych komarów, nic nie było słychać, światełko poruszało się w absolutnej ciszy.
- To pewnie motolotnia - orzekł mąż.
- No jak, motolotnia też ma silnik, to by było słychać, poza tym to leci za nisko nawet jak na motolotnię - sprzeciwiłam się.
- To może paralotnia? - strzelił dziadek - albo balon?
- Ale paralotnia ma ten taki parasol, to światło by go podświetlało tak samo balon ma czaszę a tu nic nie widać tylko to światło...
- To może jakiś mały samolot z wyłączonym silnikiem...
- Albo helikopter?
- Szybowiec... 
- Amerykański niewykrywalny myśliwiec?
- Gigantyczny świetlik-mutant???
Prześcigaliśmy się w domysłach a światełko tym czasem bezszelestnie i bardzo powoli poruszało się wciąż i to prosto w naszym kierunku, prościuteńko na nasze ognisko, jakby umyślnie miało kurs wyznaczony na nas. Było lekko żółtawe i nie miało wyraźnie zdefiniowanych krawędzi, nie wyglądało na światło samolotu i nie rzucało świetlnej smugi jak reflektor.
Zamilkliśmy na chwilę zdumieni wpatrując się w to dziwne, tajemnicze zjawisko. Po chwili poczułam jak powoli zaczyna mi cierpieć skóra na karku - w tym miejscu gdzie lubią sobie maszerować moje mrówki strachu bo przemknęło mi przez myśl: "a może? może naprawdę te wszystkie bujdy o UFO... to nie do końca bujdy? Jesteśmy tu sami, na odludziu - troje zdrowych przedstawicieli rasy ludzkiej. Nie byłoby żadnych świadków jakby jakieś porwanie czy coś :)
I nagle, już jakieś trzydzieści, czterdzieści metrów od nas światełko nagle skręciło w lewo i poszybowało w stronę lasu. Nie zdążyliśmy ochłonąć, gdy pojawiło się drugie! Było identyczne i leciało dokładnie z tego samego miejsca co poprzednie. Przyleciało tak samo powoli i bezgłośnie i w tym samym miejscu skręciło nad las. I za nim natychmiast pojawiło się trzecie!
Wtedy mąż przytomnie krzyknął:
- Lornetka! Przynieś lornetkę!
Skoczyłam na równe nogi i puściłam się biegiem do domu ale zanim wskoczyłam na schody to już wiedziałam co to było. To przecież lampiony!!! Takie duże lampiony co to puszczają w Chinach czy gdzieś, z okazji ichnich świąt! Przecież ta moda dotarła niedawno do nas. Dziś sobota, czyli gdzieś na jakimś weselu puścili kilka lampionów a wiatr przyniósł je w naszą stronę!
Wpadłam do domu, skoczyłam do szafki, wyszarpnęłam z niej lornetkę i wypadłam biegiem na dwór. Przykładając ją do oczu, wydyszałam jednym tchem:
- To chińskie lampiony, gdzieś wesele jest, dlatego leciały bez dźwięku i dlatego wszystkie z jednego miejsca i dlatego skręciły przed nami w lewo bo widocznie tam nad łąkami jest taki ciąg wiatru! Tylko trzy, na więcej ich nie było stać? Pewnie mąż, żona i teściowa puścili, teściowi nie poleciał czy co?
I faktycznie przez lornetkę widać było leciutki zarys małej czaszy lampionu. I to ja na to wpadłam pierwsza, ja, haha!

No to teraz już ten słowik, filmik jest dość długi więc możecie słuchać do woli. Nagrany 11 czerwca o godzinie 2:44 rano. Dopiero dniało, o tej porze z łóżka wyciągnęła mnie mała ciufcia na karmienie. Słowik śpiewał tuż pod naszym oknem od łazienki, w wielkim, pięknie kwitnącym krzaku czarnego bzu.
A tak to samo miejsce wyglądało dziś rano, brrr:





4 komentarze:

  1. Dołączam sobie ten filmik do moich usypiaczy, piękne trele!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dołączam sobie ten filmik do moich usypiaczy, piękne trele!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjedź kiedy w maju/czerwcu na grilla to na żywo posłuchasz :)

    OdpowiedzUsuń